Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/250

Ta strona została przepisana.

Okrutny i bezwzględny, nienawidzący w téj chwili wszystko, co mąciło mu jego ekstazę miłosną, powtórzył raz jeszcze:
— Narzucała mi się Tecia swoją osobą...
Rodzaj spazmatycznego jęku wydarł się z piersi dziewczyny.
— O... o... Boże! — wyrzuciły jéj pobladłe wargi.
Lecz Tadeusz był nieubłagany.
— Tak, tak!... niema co teraz biadać i wołać: Boże!... To posłuży pannie Teci za naukę i da dowód, że panienka powinna umiéć się cenić i zachowywać przyzwoicie...
Odsapnął, powrócił do stołu, usiadł i zanurzył znów łyżkę w talerzu.
— O, krupnik wystygł zupełnie... i to wszystko przez fochy panny Teci...
Machinalnie, z przyzwyczajenia usługiwania drugim, Tecia wyciągnęła rękę.
— Niech pan da... ja odgrzeję...
Wyszła i w kuchni porwały ją dreszcze i łkanie. Lecz całą siłą woli stłumiła je, zagryzając usta prawie do krwi. Ogień wygasł. Rozpalać zaczęła drżącemi rękami. Z pokoju dolatywał ją gwizd nerwowy nie w takt gwizdanéj polki. Tadeusz, chcąc utrzymać się w ironicznym nastroju, gwizdał, bębniąc palcami po stole.
Tecia zamknęła oczy i stała tak długą chwilę, jakby pogrążona w katalepsyi.