Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/256

Ta strona została przepisana.

tuż przy Tadeuszu. Jak dwa dyamenty śrubą zakręcone, tak mignęły jéj oczy, rzucając na prawo, na lewo, w dal badawcze spojrzenie. Nie zatrzymując się prawie, ciągle prosta i obojętna, przez nerwowo zaciśnięte zęby rzuciła krótkie, urywane zdanie:
— Dzień dobry!... Mówiono mi, że pan zna się na starych meblach... J’ai trouvé une occasion rare... Meble gdańskie... wiek siedemnasty... Proszę przyjść jutro o szóstéj... Dopomoże mi pan établir le prix.
Powieki jéj teraz załopotały, jak skrzydła ptaka, który zmęczył się zbyt forsownym lotem.
Nieznacznie skinęła głową i poszła daléj, szeleszcząc dyskretnie jedwabiem podszewek.
Wielohradzki przestał się już dziwić swéj nadzwyczajnéj szansie.
Przyjmował teraz te królewskie niespodzianki losu z osłupieniem, lecz bez wstrząśnienia. Czuł i wiedział, że Muszka nie należy do rzędu kobiet, które podobny flirt zawiązują lekko i bez naprzód obmyślonego planu. Dawał się już teraz prowadzić poprostu za rękę, nawpół przytomny i ogłupiały. On sam już do niczego nie dążył i nic nie pragnął. To ona dążyła i pragnęła za dwoje.
W osłupieniu tém pogrążony, leżał teraz w łóżku po odejściu komornika. Miał wygląd człowieka, który jest w przededniu jakiejś katastrofy. Uniknąć jéj niepodobna. Cała więc istota milczy w nerwowem oczekiwaniu. Czuł tylko, iż to prozaiczne zajęcie me-