— I hrabiostwo przyjęli?
— Parfaitement!...
— To umrzéć można ze śmiechu!...
Nagle drzwi się otworzyły i powoli, uroczysty tragiczny, przesunął się przez pokój Kafthan.
Miał brwi ściągnięte i minę stanowczą i zdecydowaną.
Widoczne było, iż zaszła w nim jakaś zmiana, jakieś postanowienie niedozwalania więcéj na drwiny, których był przedmiotem.
I tyle stanowczości było w jego chodzie, we wzroku, w sposobie przesunięcia się po ścieżce dywanika, iż Malewicz i Pozbitowski, którzy mieli usta pełne dowcipów i śmiechu, zajęli się nagle swojemi paznogciami i z gorliwością zaczęli szlifować i piłować owe nieszczęsne „rubiny”.
Tadeusz podszedł do biurka i na przechodzącego Kafthana spojrzał.
Kafthan wychodził zupełnie z biura, bo miał na plecy narzucone długie futro z ciemnym kołnierzem.
Tadeusz został uderzony podobieństwem chodu Kafthana do chodu Maleniego. Ta sama powolna, słoniowa powaga, to samo dźwiganie czapraka dystynkcyi i dygnitarstwa.
Kafthan znikł za drzwiami, i Malewicz z Pozbitowskim natychmiast szeptać zaczęli:
— Widziałeś?
— Widziałem!...
Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/267
Ta strona została skorygowana.