Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/272

Ta strona została przepisana.

Dokoła stołu fotele, kryte aksamitem, fotele Voltaire, leniwe w opuszczeniu i bezczynności zupełnéj. Wielohradzki zbliża się do jednéj z szaf i usiłuje przejrzeć się w szybie na tle ciemno-szafirowéj firanki. Nie widzi jednak nic oprócz czarnéj sylwetki o uszach wybitnie odstających. Rozpaczliwie poprawia kołnierzyk, który go dusi. Lekkie chrząknięcie, dyskretne i ciche, przywołuje go do porządku. We drzwiach stoi Karol, sztywny i obojętny.
— Pani hrabina prosi, ażeby pan zechciał przejść do małego salonu. Pani hrabina zaraz nadejdzie!
Przechodzi cicho, jak kot, przez gabinet i uchyla szafirowéj portyery.
Tadeusz idzie za nim i, przeszedłszy próg otwartych drzwi, znajduje się w gabineciku o ścianach lustrzanych i gobelinowych meblach.
Szeroko otwarte podwoje szklanych drzwi ukazują salonik biały, różowy, błękitny. Na ścianach majaczeją panneaux delikatne i jasne, na których bukiety róż i niezapominajek łączą się liniami gzygzakowatemi błękitnych i różowych wstążek.
Giestem automatu Karol wskazuje Tadeuszowi niewielką kanapę i kilka krzeseł, stojące na środku salonu.
— To te meble! — mówi, posuwając jedno z krzeseł.
I cicho, spokojnie wychodzi, przymykając drzwi obite wałkami białego aksamitu.