Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/278

Ta strona została przepisana.

Lecz ludzkość ta przedstawiała się jedynie w postaci zaspanéj, chudéj kobiety, drzemiącéj za kontuarem, i małego chłopca o dużéj głowie i brudnym fartuchu, który postawił przed Wielohradzkim tackę z herbatą i talerz zeschłych ciastek.
Zapanowała głucha cisza.
Tylko gaz syczał w przyległym pokoju i świst jego nieznośnym hałasem wypełniał zbolałą głowę Tadeusza. I znów jego myśli zaczęły tańczyć sarabandę i nie chciały w żaden sposób sformułować się w j akieś porządne i dokładne wrażenia.
Powoli pił herbatę i gryzł jakieś stare ciastko, które miało smak łoju zmieszanego z próchnem. Wzrok zaspanych oczu siedzącéj po za kontuarem kobiety drażnił go niewypowiedzianie. Znowu zapragnął ciemności ulicy. Porzucił niedopitą herbatę, zapłacił i wyszedł. Na ulicy porwał go żal i smutek. Zdawało mu się, iż ma do przebycia olbrzymi szmat drogi wśród bagna i biota, Wcisnął ręce w kieszenie palta i iść zaczął, nie starając się myśleć, zesztywniały moralnie, zdrętwiały na duszy.
Minął płachty jakichś namiotów, po za któremi grały chrapliwe katarynki. Za płócienną ścianą ryczały boleśnie lwy, zamknięte w klatkach nędznéj menażeryi. Kinkiety naftowe żółciły się światełkami na tle czerwonych perkalowych festonów. Katarynki grały walce, polki, kadryle. Wielohradzki poznał w tych wyjących tonach melodye tańców, które