— Po co? — spytała Wielohradzka. — Sądziłam, że zdejmiesz żałobę. Karnawał minął, nie będą cię już więcéj zapraszać...
— Tak!... karnawał minął, ale oni wymyślą nową seryę, nowy karnawał letni, przedwyścigowy.
Wielohradzka, nie wstając z miejsca, z niepokojem bolesnym śledziła zaniedbaną postać syna.
— Dlaczego nie chcesz bywać w porządnych towarzystwach? — spytała wreszcie stłumionym głosem.
Tadeusz parsknął śmiechem.
— W porządnych towarzystwach! — zawołał, śmiejąc się ironicznie — w porządnych towarzystwach!... Według mamy to, co szychem świeci, to jest... porządne towarzystwo! Ha! ha! kolosalne! kapitalne... porządne towarzystwo...
— Porządniejsze, niż twoi obecni przyjaciele.
— Nie wiem, co mama ma przeciw moim obecnym przyjaciołom... Są to biedacy, tak jak ja, urzędniczki, gryzipiórki, nic więcéj. Schodzimy się w podrzędnéj knajpce, przy kufelku piwka, i rozprawiamy o literaturze i socyologii. Kształcę się, uczę i rozwijam. Mamcia powinna być wdzięczną moim obecnym przyjaciołom.. Nie tańczę kotylionów z hrabiankami i nie wodzirejuję na piknikach... ale trudno... Wolę moich obszarpanych Radoltów, niż owo porządne towarzystwo, które mamcia tak adoruje...
Giął się na dwoje z przesadzoną skromnością, jak kot nad brzegiem rozpalonéj blachy.
Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/28
Ta strona została skorygowana.