miestnictwa. Przygasłym wzrokiem spojrzał na ten gmach, drzemiący leniwie w cieniu, jak dobrze wypasione zwierzę, odpoczywające na pastwisku. Na drugiem piętrze świeciło się w dwóch oknach. Malewicz wysiadywał inspekcyę, i Wielohradzkiemu przyszła chęć zastąpić go i pozostać na noc w téj samotnéj i cichéj sali. Wybiła pierwsza, przeciągle i chrapliwie. Wielohradzki zastanowił się i nagle biedz jak strzała zaczął w stronę domu. Matka musiała już spać, a ten „dom” teraz, po tak długiéj włóczędzie o chłodzie i ciemnicy, wydawał mu się rozkosznym przytułkiem. Szybko dopadł do bramy, zadzwonił i wdrapał się na schody. Cicho otworzył drzwi i wsunął się do pokoju. Odetchnął!
Wielohradzka spała, oddychając ciężko.
Początki astmy zaczynały bowiem objawiać się u niéj od pewnego czasu.
Tadeusz przesunął się jak cień i, gdy wszedł wreszcie do swojego pokoju, doznał uczucia ulgi i spokoju.
Na stole paliła się przyciemniona cokolwiek lampa, rzucając niepewne światło na kwadrat białéj serwety, którą stół był przykryty.
Na serwecie stał talerz, leżały widelce i noże. Maszynka spirytusowa srebrzyła się, mając obok czajnik, pokryty serwetką. Na spodeczku leżał duży kawałek tortu i kilka cukierków.
Tadeusz lampę rozjaśnił i do łóżka się zbliżył.
Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/280
Ta strona została skorygowana.