Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/287

Ta strona została przepisana.

ma szeroko otwartemi i wpatrzonemi w czerń nocy. Rano Wielohradzka wstawała znużona, wycieńczona, mając na twarzy woskową żółtość, właściwą astmatykom w pierwszych chwilach rozwoju fatalnego cierpienia, W ubraniu jéj czuć się zdawało pewno zaniedbanie i choć suknie jéj były całe i starannie zastosowane do wymagań bieżącéj mody, nie szumiały już całą falą złatanych z okrawków podszewek. Często Wielohradzka opierała głowę na dłoni i siedziała tak długo skurczona, jakby przywalona ciężarem olbrzymiego cierpienia. Modliła się coraz dłużéj i goręcéj, pomimo, że do kościoła uczęszczać prawie przestała. Zdawało się chwilami, że unika widoku ludzi, i ona, tak zawsze ożywiona i uprzejmie stojąca na wyłomie, usuwała się w cień i szukała, jak zwierz spracowany, odpoczynku.
Próżne jednak były te jéj usiłowania, gdyż więcéj niż kiedykolwiek kłopoty i troski materyalne opadły ją, jak gniazdo os zjadliwych i bolesnych. Pani Pake wymagała punktualnego zapłacenia raty. Owo opisanie i zajęcie mebli groziło, w chwili nieuiszczenia jednéj raty — licytacyą. Wielohradzka nie czuła się u siebie i zdawało się jéj, że mieszka w hotelu, a te wszystkie sprzęty nie do niéj już należą. Jéj szlachecka natura buntowała się na myśl korzystania z łaski i uprzejmości żyda. Przybrała więc Wielohradzka względem Pakowéj sztywne i zimne obejście wielkiéj pani, poniżającéj się pour son bon