Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/289

Ta strona została przepisana.

się, że słyszy na wschodach kroki, że zobaczy posłańca lub pannę Marcelę, że wreszcie listonosz przyniesie mu list z poczty.
Codziennie prawie Tadeusz pytał matki:
— Czy niema listu do mnie?
I na odpowiedź przeczącą wpadał nagle w szał, w gniew nie do opisania.
Nie, to jemu tylko przytrafić się może coś podobnego! List był wysłany: on wie o tém z pewnością... Tylko — w takim bezładzie i nieporządku wszystko zmarnieć musi. Cóż więc dziwnego, że listy przepadają!...
Zębami rwał i szarpał chustkę, wyłamywał palce u rąk, tak, że aż stawy trzeszczały. Krew biła mu do głowy i wypukłe oczy zdawały się wychodzić z oprawy.
Wielohradzka, przerażona, starała się go uspokoić, podawała mu krople laurowe, które drżącemi rękami wlewała na cukier. On krople laurowe przełykał, gdyż bardzo lubił ten smak gorzkich migdałów, lecz krzyczał pomimo to coraz silniéj, tém silniéj, iż Tecia zdawała się nie być wzruszoną temi spazmami i atakami swego dawnego ideału. Dziewczyna siedziała pochylona nad robotą i raz Tadeuszowi zdawało się nawet, iż dostrzega przelotny uśmiech ironii na jéj wązkich wargach.
Uspokoił się natychmiast, przestał krzyczeć po kobiecemu, lecz natomiast ogarnęła go złość podraż-