Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/29

Ta strona została przepisana.

Przysuwał łokcie do bioder, przybierał minę pełnego ironii biedaka, aktora prowincyonalnego, grającego rolę ubogiego kancelisty.
Wielohradzka, wciąż nieruchoma, patrzyła na syna z pod oka.
— Że twój Radolt obszarpany... to więcéj, niż pewno...
— Biedny, mameczko... biedny, jak ja...
— I ty, widzę, zaczynasz zaniedbywać się; dlaczego nosisz ten stary żakiet?...
— Według stawu grobla.
— To dobre w domu, ale dziś idziesz do namiestnictwa.
— W namiestnictwie wiedzą, że nie jestem Bodockim, lecz tylko biednym konceps-praktykantem... Nie mogą mi mieć za złe moich wytartych łokci i kołnierza. Zresztą zdaje mi się, iż jeszcze nie zapłaciliśmy wspaniałych garniturów, w których odbyłem... wyprawę po złote runo. Należy się oszczędzać. Dobranoc mamie!
Wyszedł wciąż skurczony, grający komedyę, ironiczny, spychający na barki matki przyczynę swego niepowodzenia miłosnego, ciskający jéj w oczy ten zawód, którego zapomnieć nie mógł.
W pierwszych chwilach chory, szalenie zdenerwowany, usypiał się chloralem, uspokajał bromem. Powoli zgryźliwość ogarnęła go, zastępując kobieco-nerwowe ataki. Dokuczał wszystkim: matce, Teci,