Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/298

Ta strona została przepisana.

ciste cacka, mieniące się jak tęcza szarfy, brzęczące tamburyna, trąbki potworne „głowy”, kaski, czepki, berety, krezy, spódniczki, girlandy, kokardy, pęki wstążek, kwiaty, ordery, kije, laski, parasole, gwiazdy, kapelusze, lejce, wędki, maski, chorągiewki, piszczałki, boa kwiatowe, pióropusze, rogi, latarki. Cały ten bazar, ta świecąca i pstra tandeta zaległa nagle powierzchnię stołu, błyszcząc w wiosennem świetle martwym, szychowym blaskiem. Tafta, gaza, złociste papierki, perkalowe kwiaty, blaszane brzękadła, tani atłas wstążek — pomieszane razem dawały teraz mieszkaniu wygląd garderoby teatralnéj po skończonem świeżo widowisku baletowem.
Z zaciśniętemi wargami, z brwiami ściągniętemi Wielohradzki oglądał każde cacko, każdy kwiat, każdy order, przerywając panującą w pokoju ciszę ironicznym sykiem lub krótkiemi, urywanemi zdaniami:
— Co tu kurzu!... Piękny porządek! Wszystko musi zmarnieć. Niezadługo trzeba będzie swoje rzeczy przenieść do namiestnictwa. Niepodobna dłużéj żyć w podobnych warunkach.
Nie śmiał rzucać wprost podejrzeń na Tecię, lecz utyskiwać zaczął, iż brak mu połowy orderów i kilku cacek.
— Co téż ty wygadujesz!... — odezwała się wreszcie Wielohradzka — masz zawsze klucz od szafy przy sobie...
— Nie zawsze... — bąknął Tadeusz.