Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/299

Ta strona została przepisana.

Nagle w przedpokoju zajęczał dzwonek.
Tadeusz zarumienił się gwałtownie.
— Niechże mama otworzy!... — zawołał z niecierpliwością.
Lecz od okna podniosła się Tecia i szła teraz ku przedpokojowi powolnym, spokojnym krokiem.
Dzwonek jęknął raz drugi.
Tadeusz poskoczył na środek pokoju, lecz Tecia zniknęła już w ciemnéj jamie przedpokoju.
Otworzyła drzwi i równocześnie wpadł gwar głosów kobiecych, dyskretnych, dźwięcznych, dobrze wychowanych.
Jak kot, Tadeusz na dźwięk tych głosów wpadł do swego pokoju i z sercem bijącem drzwi przymknął. Przez niewielką szczelinę przysłuchiwał się, nagle przerażony, z sercem niemal w piersiach zamarłem.
Tecia powróciła na swe miejsce, mówiąc obojętnym głosem:
— To panie z wielkanocną kwestą
Lecz już Wielohradzka, zmieszana i zalękniona, przyjmowała dystyngowanym ukłonem zjawiające się na progu damy. Były to: Orzecka i bratowa Pozbitowskiego, z domu baronówna Dranck-Stifhausen. Towarzyszył im młody Drunicki, który niósł w ręku skórzany woreczek i parasolki pań. Całe to towarzystwo weszło śmiało, jakkolwiek z udaną dobrodusznością.