wyzuwać się ze wszystkiego dla zapewnienia plasterka kiełbasy i kawałka placka „biednym”. Lecz co czynić? Nie mogła zażądać reszty, nie mogła również posłać Teci, aby zmieniła ten nieszczęsny banknot.
A przed nią stały wciąż dwie czarne postaci z różowemi plamami okrągłych ładnych twarzyczek, błyszczących od dżetu i nastroszone od piór okalających ich szyje. Pomiędzy niemi zieleniał się wiosenny überzieher młodego Drunickiego, mający wdzięczny wygląd worka.
Nagle Wielohradzka zwróciła się ku drzwiom wiodącym do pokoju Tadeusza. Być może, iż syn jéj posiadał papierek guldenowy. Pocisnęła klamkę, lecz drzwi nie ustąpiły.
Tadeusz zabarykadował się na zewnątrz.
Wielohradzka zapukała kilkakrotnie.
Nie było odpowiedzi.
— Tadziu!... Tadziu!... — wyrzekła słodko stara kobieta.
Lecz Tadzio, który całą siłą podpierał drzwi, milczał jak grób, drżąc z wściekłości i trwogi. Poznał głos Orzeckiéj i młodego Drunickiego. Jakiż wstyd, gdyby te panie ujrzały go w tém nędznem otoczeniu, w mieszkaniu szwaczki, pomiędzy maszyną do szycia, meblami obitemi wytartą ceratą, komodą i łóżkiem matki, osłoniętem trzcinowym parawanem, obciągniętym zieloną kitajką!
Wielohradzka nagle zrozumiała całą sytuacyę
Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/302
Ta strona została skorygowana.