Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/303

Ta strona została skorygowana.

i odstąpiła ode drzwi zmieszana, jakby złowiona na gorącym uczynku.
Chciała naprawić swój błąd i ona, tak zawsze prawdomówna, zdobyła się na heroiczne kłamstwo, wypowiedziane cichym i pewnym głosem:
— Mam małego, sześcioletniego wnuka, chciałam, aby i on... przyczynił się jaką drobną sumką do ulżenia doli nieszczęśliwych...
Drżącemi rękami sięgnęła do kieszeni i wydobyła z portmonetki papierek trzyreńskowy.
— Oto w mojem i w jego imieniu!... — wyrzekła, podając banknot Orzeckiéj.
Ładna dama wzięła pieniądze i oddała je Drunickiemu, który, otworzywszy torbę, wyciągnął z niéj paczkę cukierków.
Wyjął z niéj szczypczykami kilka karmelków zawiniętych w papier złocisty i położył na brzegu maszyny do szycia.
— To dla małego Tadzia!... — wyrzekł z głupkowatym uśmiechem.
Wielohradzka zaprotestowała, lecz te panie zaczęły wołać ze śmiechem, że taki jest zwyczaj, iż chodząc „po żebrze”, zostawia się w domu, w którym są dzieci, kilka cukierków. I z ukłonami, uśmiechami, szelestem i brzękiem dżetów wyszły na wschody, przeprowadzone przez Wielohradzką, która z zakłopotaniem usprawiedliwiała się z ciasnoty i ciemności przedpokoju. Gdy, zamknąwszy drzwi, powróciła do