jak mnie wypędzą z namiestnictwa... a o mojéj przyszłości ja jeden tylko myśleć muszę!...
Wielohradzka była blada jak płótno; oczy jéj zaszły mgłą łez.
— Ależ, moje dziecko!... — wyrzekła — chyba nikt tak, jak ja, nie troszczy się o twoją przyszłość.
Wybuch spazmatycznego śmiechu Tadeusza przerwał jéj mowę.
— Ha! ha! ha!... Mama troszczy się o moją przyszłość... mama troszczy się o moją przyszłość!... Co mama do téj chwili dla téj przyszłości zrobiła?... Czy dała mi mama majątek?... przyzwoitą pozycyę?... zapewniła w Wiedniu protekcyę?... Nic! nic!... Utonęła mama w swojéj krawiecczyznie i oprócz niéj nic mamę nie obchodzi...
Wielohradzka zamilkła. Ręce jéj drżały, zaczęła szukać nożyczek, lecz kilkakrotnie przesunęła palce po ich ostrzach, nie wiedząc, że je ma pod ręką.
Tadeusz zaczął biegać po pokoju i przechodząc kopał meble i porozrzucane dokoła sztuki płótna i perkalu.
— Ale tak dłużéj być nie może!... — wrzasnął po chwili milczenia — tak dłużéj być nie może... ja muszę także zacząć myśleć o sobie i stać się egoistą... Pójdę tylko za mamy przykładem... Wyprowadzę się ztąd... Tak! tak!... wyprowadzę!...
Przez umysł Wielohradzkiéj przesunął się cały szereg samotnych dni. Czarny ten różaniec napełnił
Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/306
Ta strona została skorygowana.