Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/307

Ta strona została przepisana.

jéj serce nagłą rozpaczą. Mimowoli, ruchem kobiety, która nie chce pozostać samą i broni się przed widmem opuszczenia, wyciągnęła ręce:
— Och!... Tadziu!... co też ty mówisz, moje drogie dziecko!...
Lecz Tadzio, któremu od dni kilku myśl osobnego mieszkania nie dawała spokoju, potrząsał ironicznie głową.
— Nie.. nie... to się na nic nie zda! na nic!... już tak postanowiłem... Mama sama temu winna... Zresztą, już wszystko urządzone.. Mogę się lada chwila wyprowadzić: mnie to nie robi różnicy!
Miał w kieszeni guldenowego papierka i cała mgławica przeczuć obecności Muszki w tém „osobnem mieszkaniu” wirowała mu w mózgu.
— Nie chcę, ażeby dłużéj mama mnie kompromitowała... I ja muszę dbać o swoją przyszłość!...
Wielohradzka tłómaczyć się zaczęła.
— Ależ.. nic się nie stało... Te panie są przekonane..
Wzrok Tadeusza padł na rozrzucone na stole i na ziemi przybory kotylionowe.
Poskoczył jak tygrys i zaczął pośpiesznie wrzucać te wszystkie cacka wewnątrz szafy.
— Naturalnie!... — krzyczał nieludzkim głosem — naturalnie... te panie są teraz przekonane, że to ja żyję w tém śliczném mieszkaniu. Te panie nie są ślepe i poznały akcesorya, które same mi dawały...