Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/318

Ta strona została skorygowana.

A jednak, głosem napozór spokojnym, lecz cokolwiek stłumionym, przywołała ku sobie Tadeusza:
— Chodź-że pan tu bliżéj! — wyrzekła prawie rozkazująco.
I on, jak jeden z tych psów, które kręciły się dokoła, przysunął się, potykając się po nierównéj podłodze.
Chciał porwać ją za rękę, lecz ona ręce trzymała opuszczone i natychmiast odwróciła głowę, jakby nie chcąc spotkać wzroku Tadeusza.
— Patrz pan... — wyrzekła — to rasa francuska à poil ras, nazywają się „Briquets d’Artois”. Podobno są nadzwyczajne... nie lubię tylko ich sukni. Nic nie mówi, nie ma charakteru.
Tadeusz milczał, lecz czuł dokładnie fałszywą nutę w głosie Muszki. Postanowił jednak być jéj ślepo uległym. Poddańcze usposobienie psów razem z ich dzikim odorem wnikało w jego istotę. Mimowoli płaszczył się, uszy tulił i oczy pokornie w górę wzniósł.
— A to Cookes espagneules... — ciągnęła daléj Maleniowa, wskazując harapem kilka małych piesków, uczesanych ślicznie, kokieteryjnie, wyzywająco, o rudawych fryzurach, przypominających czerwonawe włosy Muszki.
Piękna irlandzka suka ceglastéj prawie barwy przypełzała do nóg kobiety.
— Kettly!... Kettly... — wymówiła Muszka, a głos