Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/328

Ta strona została przepisana.

„Nawet w swem sercu nie znajdziesz na tę śmierć powolną lekarstwa”.
Ten człowiek miał racyę.
Nie znalazła w swém sercu lekarstwa na ten rozkład moralny i rozterkę duchową, jaką czuła w Tadeuszu. Nie umiała z nim mówić teraz i unikała nawet wszelkiéj głębszéj rozmowy. Była dla niego pozornie obcą i poprzestawała tylko na pielęgnowaniu potrzeb cielesnych; czuła bowiem, że wszystko, o czem mówić będzie, zadźwięczy pusto i fałszywie wobec téj lodowatéj pustki, jaka zaczynała wytwarzać się pomiędzy nimi. Po stronie syna, po za jego postacią, Wielohradzka dostrzegała teraz całą massę widm, zbitych w jeden kłąb błyszczący i hałaśliwy, ona zaś była po swéj stronie sama jedna, zziębła i opuszczona.
Wybiła dwunasta.
Wielohradzka nie myślała nawet gotować się do spoczynku. Siedziała wciąż, jakby oczekując na przybycie jakiegoś spodziewanego gościa. Zamiast serca, czuła lodową bryłę; mimowoli, ruchem oczekującego na cios ptaka, kurczyła głowę w ramiona.
Wobec téj fatalnéj a nieuniknionéj jakiejś grozy, która nad nią zawisła, czuła się bezsilną i nawet modlitwą nie próbowała odpędzić upiora, czyhającego po za zamkniętemi drzwiami jéj mieszkania. Posłyszała, iż ktoś wchodził na wschody. Nie były to kroki Tadeusza.