— Patrz!... — zawołał Radolt, kładąc na stole niewielkich rozmiarów pismo.
— Cóż to takiego?
— Czytaj!
Tadeusz pochylił się i zaczął czytać:
nowella przez Stanisława hr. Malewicza.
Podniósł głowę zdziwiony i ramionami wzruszył.
— Cóż to? kpiny?
Pochylił się znów nad gazetą i półgłosem czytał:
„Słońce ozłociło blaskiem swoim łany zboża. Wśród maków i bławatków szło dziewczę, pełne wdzięku...”
Przerwał mu wybuch szalonego śmiechu.
— Kapitalne!...
— Piramidalne!...
— Koniarze piszą!... ci panowie z Kasyna piszą!... kaiserliche-königliche filary tworzą nowelle!...
Tak zwani „literaci” fachowi śmiali się tak, iż spadali prawie z krzeseł, kładli głowy na stół, bili się z wielkiéj uciechy po cylindrach. Ich blade twarze wykrzywiały się, jak maski japońskie. Zaczerwienione od bezsennych nocy oczy zachodziły łzami.
Jeden z nich, mały, szczupły, drobny, odziany w zbyt długi surdut, którego rękawy zakrywały mu palce, z wielkiéj uciechy wypił kufle swych sąsiadów. Lecz Radolt, wysoki młokos, z gładko przy-