dzie tam nigdy, aż do chwili, w któréj Maleni bić się z nim będzie, jak na dwóch ludzi „honoru” przystało.
Zamknął się w swoim pokoju i leżał na łóżku, zrywając się co chwila, jak szalony, wybuchając płaczem i rzucając się ponownie na posłanie.
Należało według tradycyi, aby to mąż, znieważony i szarpnięty na swym „honorze”, wyzwał kochanka; lecz Tadeusz nie uchodził nawet w oczach Maleniego za „kochanka” en règle, ale poprostu za takiego pana, który się zapomniał. Nie należało więc nawet spodziewać się przysłania świadków ze strony Maleniego.
Byta to straszna i dojmująca pogarda, to stanowisko, jakie owa para dygnitarska zajęła względem Wielohradzkiego. Ocalając nieskazitelność swéj reputacyi małżeńskiéj, pogrążono jednocześnie „tego drugiego” w otchłani najzupełniejszego poniżenia. Nie istniał dla nich pomimo tego, co zaszło. Istniéć nie mógł.
A jednak Wielohradzki spodziewał się, że Maleleni, zrozumiawszy sytuacyę, w tajemnicy bodaj zażąda od niego honorowéj satysfakcyi. Całą duszą pragnął teraz być traktowanym, jak ktoś z towarzystwa, jak ktoś mogący być kochankiem Maleniowéj i partnerem w pojedynku pana Maleniego. I szalone to pragnienie rosło i potęgowało się w nim z każdą minutą. Nareszcie owo ostrze szpady, krzywa
Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/335
Ta strona została skorygowana.