Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/336

Ta strona została przepisana.

linia pałasza lub lufa pistoletu zaczęły go hypnotyzować i zdawać ma się upragnionym celem, do którego dążyły teraz jego pragnienia i myśli.
Głęboko zakorzeniona idea uleczenia swego honoru i zmycia obrazy we krwi, cięcie się i rąbanie tradycyonalne nurtowały go i suggestyonowały mu konieczność pojedynku. Z myśli zeszła mu najzupełniéj Muszka. Nie myślał o niéj. Widział ją we mgle jakichś wspomnień. Zasłonił ją Maleni, straszny, groźny, nieubłaganie obojętny. Ta obojętność właśnie była najmonstrualniejszym faktem. Tadeusz wywoływał w gorączce oczekiwania fantazyą swoją potworne sceny pomiędzy sobą a mężem Muszki obelgi wzajemne, nawet zamieniane policzki...
Zdawało mu się, że jest tam, w psiarni, że Maleni stoi przed nim, we drzwiach czerni się tłum kasynowców. Coś jasnego, jakaś smuga biaława znika pomiędzy czarnemi sylwetkami mężczyzn. To Muszka odchodzi. I zaraz, po wyjściu „damy” — on i Maleni mierzą się pogardliwym wzrokiem, stają naprzeciw siebie, jak dwaj godni siebie przeciwnicy. I zamieniają słowa równoważne z obli stron. Wielohradzki powściąga się, rozumiejąc rozdrażnienie oszukanego męża, lecz nareszcie wybucha, podnosi rękę, przecina powietrze...
Nagle — słyszy głos łagodny matki:
— Mój Tadziu kochany!... wypij choć trochę herbaty z cytryną!...