Tadeusz kryje głowę w poduszki. Rzeczywistość chwyta go w swe szpony. Nie odpowiada matce i tylko pragnie ciemni i spokoju. Jest tak zbolały moralnie i fizycznie, iż zdaje mu się, że jest jedną raną. Jęczy cicho, jak obite szczenię. Wielohradzka już jęk ten znała.
Odżył w jéj wspomnieniach z chwil niedawno minionych. Był to jęk Radolta, kryjącego tak samo jak Tadeusz głowę w poduszki. I mimowoli Wielohradzka zaczęła pielęgnować syna tak, jak pielęgnowała tamtego „obdartusa”, do którego przywiązała się z powodu jego łez i rozpaczy.
Więc — zimne kompresy na głowę i serce, brom, kwiat pomarańczowy podawała teraz kolejno, pochylona nad synem, z czołem przecietém bolesną blizną, zgrzybiała nagle i postarzała w ciągu jednéj nocy.
Powoli na usta jéj wypłynęły słowa, z początku jedynie macierzyńskie, pieszczotliwe, późniéj coraz energiczniejsze, żeby rozbudzić w Tadeuszu jego zamierającą wolę.
Lecz gdy z urywanych zdań syna zrozumiała, iż Tadeuszowi chodzi o pojedynek z Malenim, zdrętwiała znów cała.
— On się ze mną bić musi!... powinien!... ja muszę się z nim bić!... mamo!... ja muszę koniecznie!... — wybuchnął wreszcie Tadeusz, zrywając się z pościeli.
Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/337
Ta strona została skorygowana.