Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/341

Ta strona została przepisana.
XXI.

— A ot i jaśnie pan!... — wymówił psiarczyk, wskazując sylwetkę Maleniego, migającą czarną plamą wśród pożółkłych krzaków.
Wielohradzka poczuła, iż serce w niéj zamiera, i pod fałdami okrycia przycisnęła ręce do silnie falującéj piersi.
— Dobrze!... dziękuję ci, moje dziecko! — wyrzekła zbielałemi usty.
Psiarczyk oddalił się, z łoskotem łamiąc schnące gałęzie. Deszcz żółtych i czerwonych listków spadł na niego, jak farandola nagle zbudzonych motyli.
Wielohradzka nie ruszyła się z miejsca i tylko uparcie wpatrywała się w Maleniego, a oczy jéj zaciągnęły się wilgotną mgłą.
Magnat stał teraz nieruchomy, zwrócony ku niéj cokolwiek profilem, z głową opuszczoną na piersi. Nie było w nim ani śladu téj zwykłéj dumy i samowoli, jaką imponował drobnéj a zalegającéj gmach