tak, jakby ktoś kroplę krwi dolał do zwykłego niebieskiego błękitu.
Nagle Maleni odwrócił się i ciężkim krokiem iść zaczął.
Szedł teraz prosto ku Wielohradzkiéj; ujrzawszy tę wyniosłą a tak tragiczną postać niewieścią, zawahał się krótką chwilę.
Było to jednak mgnienie oka. Maleni szedł daléj i, zbliżywszy się do matki Tadeusza, zamierzał przejść obok, uchyliwszy lekko kapelusza.
Blada twarz Wielohradzkiéj zbielała jeszcze bardziéj. Z ust, które stały się niemal sine, wybiegł szept:
— Excusez... comte...
Szept był zaledwie dosłyszalny, lecz Maleni zatrzymał się natychmiast. Wyprostował się mocą nałogu i oczy przymrużył. Nie przywdział jednak na twarz maski impertynenckiéj grzeczności, z jaką przyjmował zwykle swoich suplikantów. Przeczucie mówiło mu, iż ta siwa, blada kobieta odegra w jego życiu ważniejszą, niż przypuszczał, rolę.
— Czém mogę służyć? — zapytał równie cichym głosem.
Ona wahała się chwilę, mnąc fałdy swego płaszcza w drżących od wzruszenia rękach.
— Jestem... Wielohradzka!.. — wyrzuciła wreszcie przez zaciśnięte zęby.
Czoło Maleniego zalała fala krwi.
Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/343
Ta strona została skorygowana.