Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/344

Ta strona została skorygowana.

Nazwisko Tadeusza, głośno wyrzeczone obok niego, o kilkanaście kroków od téj psiarni, w któréj rozegrała się fatalna owa scena, oblało go warem.
Zmarszczył brwi i wpakował energicznym ruchem ręce w kieszenie kurtki.
— Czém mogę służyć? — powtórzył machinalnie, nie patrząc już w twarz Wielohradzkiéj.
W niéj zaczął wzbierać gniew głuchy, z którego zdać sobie sprawy na razie nie mogła.
To „czém mogę służyć?” — dopełniło miary.
— Przychodzę — wyrzekła szybko, zamykając oczy, jak ktoś rzucający się w przepaść — przychodzę względem owego pojedynku...
Lecz Maleni przerwał jéj brutalnie:
— To było zbyteczne. Możesz pani być o swego syna spokojną... Ja się z nim bić nie będę!
Teraz ona wyprostowała się dumnie i z pogardą zmierzyła olbrzymią postać magnata.
— Dlaczego? — zapytała.
Maleni spojrzał na nią uważniéj z pod brwi ciągle ściągniętych.
— Dlaczego? — powtórzył — dlatego... że... bić się z tym panem nie mogę...
— Ale dlaczego?
— Dziwne to pytanie... proszę mi wybaczyć, że na nie nie odpowiem. Rozumiem jednak pani trwogę i powtarzam: może pani być spokojną, ja bić się z synem pani nie będę...