Ta strona została skorygowana.
XXII.
Nad brzegiem Sanu, het błękitną strugą wijącego się leniwo, wyszli oboje, syn i matka, na codzienną nadwieczorną przechadzkę.
Mijali powoli ostatnie domki miasteczka i kierowali się ku polom zieleniejącym obszerną płaszczyzną w oddali.
I daleko za sobą pozostawili Przemyśl, te drobną mieścinę, w któréj teraz im zbiegiem losu żyć przyszło.
Szli wolno i w milczeniu: ona — zawsze wyniosła i majestatyczna w obramowaniu swych siwych włosów i czerni wdowiéj; on — zgarbiony i chmurny, z głową pochyloną na lewe ramię, w bolesném i szpetném kalectwie.
Mówili do siebie mało, monosylabami, i to jeszcze matka pierwsza wszczynała rozmowę, wybierając starannie tematy, które nie drażniłyby coraz więcéj zdenerwowanego Tadeusza.