Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/350

Ta strona została skorygowana.

On zwykle przerywał rozmowę, często opryskliwie, czasem smutkiem łagodnym zdjęty.
I jego wielkie błękitne oczy błądziły wtedy po horyzoncie, przygasłe i skarg pełne. Zdawał się być ptakiem, któremu podcięto skrzydła i wypuszczono na wolność. Wlókł się po ziemi i nie miał siły nawet porwać się do lotu. Milczał i wpadł w fatalną apatyę. Często głos matki drażnił go i doprowadzał do szaleństwa. O czém bowiem mówić mogli z sobą na tém wygnaniu, w téj mieścinie, pełnéj plotek głupich i śmiesznych, i żydów zamiatających połami chałatów śmiecie uliczne? Od dwóch lat mieszkali już tutaj: on, nędzny urzędniczyna przy miejscowym staroście, zdegradowany i przeniesiony do Przemyśla; ona, niemająca odwagi rozpocząć w małém miasteczku swéj krawiecczyzny, zdjęta ciągłym jeszcze wstydem przed fałszywą hańbą uczciwego zarobku.
Co wieczór więc szli nad brzeg rzeki i tam siadali na belkach, które leżały na wpół zasypane piaskiem.
On patrzył na zachodzące słońce, nie odczuwając całéj piękności téj chwili; ona patrzyła na niego, i w sercu jéj krwawiła się rana podwójna. To straszne oszpecenie, to cięcie pałaszem Maleniego, które przecięło ścięgna i raz na zawsze skrzywiło głowę Tadeusza, przechylając ją ku lewemu ramieniu, odezwało się moralnie i w jéj sercu. I ona na całe życie była zraniona, cierpiąc męki nieokreślone, ile ra-