Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/351

Ta strona została przepisana.

zy spojrzenie jéj padło na postać dawnego wodzireja Ten kaleka z tak tragicznie pochyloną głową, milczący i znękany, to był jéj Tadzio, wodziréj kotylionów, strojna laleczka, obwieszona cackami orderów lub dzwoniąca brzękadłami maskaradowego stroju!... I widmo „karyery”, które było celem i ideałem jéj życia, to widmo pierzchło przed oszpeceniem i kalectwem dawniéj tak pięknego chłopaka.
Pojedynek, wybłagany przez nią samą, odbył się nareszcie w olbrzymiéj sali jakiegoś zajazdu na przedmieściu Lwowa. Tadeusz, strwożony, zdenerwowany, niemniejący obchodzić się z bronią, odsłonił się odrazu i tém samem mimowolnie zmusił Maleniego do zadania mu fatalnego i niezmiernie rzadkiego w kronice pojedynków na krzywe pałasze — ciosu.
I wśród tych zachodzących blasków słonecznych Wielohradzka przeżywała codzień tę strasznę chwilę, w któréj stanęła u łoża swego syna, bezprzytomnego i krwią zalanego. Targnęło się w niéj serce i głos wielki, potężny wołać zaczął, jak echo słowa Maleniego:
— Kochałaś go źle!...
I znów odpowiedź drgała w głębi jéj duszy:
— Kochałam tak, jak kochać umiałam i jak mię nauczono.
— Nauczono cię źle!...
Wtedy Wielohradzka ukrywała twarz w dłonie,