Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/37

Ta strona została przepisana.

codzienny w takiéj suterrenie dziennikarskiéj pieką! On pisze darmo... nam płacą dwa centy od wiersza. Och!... ci... amatorowie pióra to nasi najstraszniejsi nieprzyjaciele!...
Cofnął się jeszcze więcéj w cień, tak, że zdawał się już tylko niepochwytną marą.
— Niech sobie piszą, skoro ich to bawi — ciągnął daléj — niech piszą, ale niech wydają w książkach swym własnym nakładem. Da to zajęcie i zysk drukarniom... Lecz niech nam nie zabierają tych kilku nieszczęsnych szmatków bibuły, które nam pozostały jako jedyny sposób do pracy i do... życia!...
Westchnął, a westchnienie to powtórzyły jak echo drobne piersi Gliwińskiego.
— Mam cztery nowelle od roku w szufladzie redaktora... — mówił głos Radolta i muszę czekać. A taki pan hrabia przyjdzie z nieswoją pracą i frt... natychmiast idzie w kolumny. Ja zaś tymczasem... robię korektę! Ha! ha! korektę! I późniéj ludzie zawołają: — Radolt się zmarnował! zdekadenciał! zaprzepaścił talent!... rozpił się... co?...
Gliwiński głową kiwał.
— Tak! tak! — przyświadczał — nie dość, że się talent marnuje, ale wpada w długi. „Bohemia” — to dobre w książce i w Paryżu, gdzie podobno są garkuchnie, które na kredę żywią. Ale sprobować tak „u Lwowi” nie zapłacić za porcyę knedli!... Zdejmą ostatni tużurek z grzbietu i do policyi zaprowadzą...