Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/38

Ta strona została przepisana.

Wyprostował się, pociągnął trochę piwa i dodał:
— Poczekajcie!... zmieni się to, jak moją satyrę wyrżnę.
— Gdzie? gdzie? — spytał Radolt — w Masce błękitnéj.
— Naturalnie!..!
— Płeć, pleciugo... Maska błękitna redagowana przez Podgórskiego, a pan hrabia, przysięgnę, nowellę od Podgórskiego kupił.
Lecz Gliwiński upierał się przy swojém.
— Ta i cóż? — zapytał, przesadzając jeszcze swój akcent lwowski — albo to redaktor wtrąca się do suteryn? W ostatniéj chwili zawsze mówi: „Golińsiu, duszo, biegaj na miasto, przynieś jaką ploteczkę i zrób ją wierszami. Dwieście, sto pięćdziesiąt, stosownie do miejsca”. Ja mam czasem plotkę w kieszonce gotową, czasem nie, a jak mi się biegać do kawiarni teatralnéj nie chce, to sobie tak wykoncypuję sam, w kąciku, przy biurku, jaki skandalik, ubiorę w niego albo aktorkę, albo jakiego bogatego żyda, albo nowego kandydata, albo nieboszczyka Fredrę, albo jeszcze kogo, i napiszę satyrę... Ta to bardzo proste... Redaktor idzie na rozdobędę i nigdy moich satyr nie czyta...
— Ale jak przeczyta, to cię napędzi!...
— Owa!... za to, co mi płaci, nie może się tak bardzo rozbijać. A potém, właśnie w jego interesie leży, aby napaść na hrabiego. W ten sposób