Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/43

Ta strona została przepisana.

czące tony umykały w żółtych smugach światła pod rzadkie gałęzie suchotniczych drzew.
— Napawajmy się — odezwał się nagle Radolt — napawajmy się... to jedyna uczta, jaką nam połykać wolno. Wejście mi do teatru zabrano z powodu méj awantury z sekretarzem...
— A mnie z powodu méj satyry o córce dyrektora...
Siedzieli chwilę, milcząc, zasłuchani w banalną melodyę, którą ćmy dokoła świec tańczyły.
— Bardzo lubię muzykę... — wyszeptał prawie Radolt.
I znów zapadło milczenie.
— Chciałbym kiedy posłyszeć Wagnera — odezwał się nagle Gliwiński — zawsze o nim piszę w swych satyrach, ale nic jeszcze nie słyszałem porządnie. Czy to prawda, że on tyle robi hałasu, i że tylko słychać bębny i trąby? co? ta-że powiedźcie, ludzie, niech wiem już raz, czego się trzymać?...
Radolt cofnął się znów w cień i, złożywszy ręce na parasolu, który zawsze z sobą nosił, odpowiedział:
— Nie... Wagner nie zawsze robi tyle hałasu. Często nawet jest bardzo słodki i harmonijny... Często nawet kołysze...
— Słyszałeś? gdzie?
— We Wiedniu, gdy byłem jeszcze młodym chłopcem. Nieraz cały wieczór nieruchomy przesiedziałem.
Gliwiński zasmucił się nagle.