Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/44

Ta strona została przepisana.

— Jakże my durni w tym Lwowie, jakże my durni! jak murem od świata oddzieleni!...
— Jak murem od świata oddzieleni! — powtórzył jak echo Radolt.
— I gdzie się tu wykształcić? gdzie smaku nabrać? ta ani obrazu, ani porządnéj muzyki, ani nic, nic: choć siadłszy plącz!
I nagle rzucił się na leżący na stole dziennik.
— O!... takie panowie koniarze to mają dobrze! jeżdżą po świecie, słuchają dobréj muzyki, napatrzą się na różne postępy... a my co? Z knajpy do redakcyi, z redakcyi do żyda, od żyda do komornika, od komornika do knajpy... I potem pisz!
— I potem pisz!... — powtórzył Radolt.
Tadeusz porównywał swoje życie z życiem tych ludzi. I on, tak jak oni, zasklepiony, siedział w biurze, w knajpie... Słowo „żyd” przypomniało mu atłasową perukę pani Liliental i białe pończochy Zimermanówien. Były to te same galery, rozjaśnione tylko wysiłkiem pracy macierzyńskiéj, lecz galery — nic więcéj!
I porwał go szalony smutek, graniczący z rozpaczą. Jękliwe tony orkiestry wydały mu się wyciem opuszczonego psa, Miał ochotę zacząć zawodzić wraz z niemi. Szybko powstał od stołu i należne za piwo pieniądze nadbiegającemu kelnerowi rzucił.
W cieniu, cicho, jak nagle z pod ziemi wyrastająca mara, podniósł się Radolt.
— Pójdę z tobą... — wyrzekł.