z „Bettelstudenta“. Mijając Tadeusza, uchylił kapelusza i poszedł, gwiżdżąc coraz donośniéj.
— Malewicz?... — wyszeptał Radolt.
— Tak! idzie na inspekcyę. Będziemy dziś razem pokutowali w biurze..
— Phi! jak to pan hrabia nóżki stawia... — szydził Radolt — jak klacz wyścigowa. Laury autorskie dodają mu werwy... A jakie to było zawsze fałszywe i złe, nawet w klasach. Pamiętasz, Tadek? Ręczę, że, aby dostać ten posag Statnickiéj, nie zawahał się przed niczem... Biedna dziewczyna, musi teraz iść za niego...
Tadeusz zaoponował.
— Co znowu!... co znowu!...
Radolt głową pokiwał.
— Naturalnie, ty ich bronisz, bo gadaj, co chcesz, zawsześ do nich lgnął i lgniesz. Ale cóż z tego?... oni ci kamieniem za chleb płacili i zapłacą. Chciałbym, żebyś dla ukarania zakochał się w jakiéj „koniarce”, i to folblutce, i żebyś od niéj szczutka dostał... Ha! ha!... toby cię nauczyło...
— Bywaj zdrów — burknął Tadeusz, i zły, zmieszany wbiegł na schody prowadzące do biura.
W biurze został już Malewicza.
Zapalona lampa kołysała się u sufitu, dwie świece stały na biurkach, oprawione w mosiężne lichtarze.
Z otwartych okien płynął łagodny chłód letniego wieczoru.
Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/48
Ta strona została skorygowana.