— Ach! ty? — zadziwił się Tadeusz — patrzcie, móżnaby przysiądz, że to styl Podgórskiego... Źle zrobiłeś, wybierając na swój debiut genre Podgórskiego... To nasuwa pewne podejrzenia... I tak dziś już mówiono, że... enfin...
— Że co? — zapytał Malewicz nerwowym głosem.
— Och!... nic... plotki, des choses en l’air...
— Mam prawo wiedzieć... chcę... musisz mówić...
— Eh bien, je lâche tout... Mówiono, że nowelkę tę kupiłeś gotową od Podgórskiego i że pod swojém nazwiskiem umieściłeś w dzienniku. Voilà!...
Malewicz parsknął śmiechem.
— Cette idée! — zawołał napozór spokojnie i zaczął znów chodzić po ścieżce dywanu. Wyrzucił tylko monokl z oka i uśmiechał się nerwowo.
Tadeusz, po wypowiedzeniu tych słów, uczuł nagłą nerwową reakcyę. Nie miał kobiecéj wprawy w rzucaniu insynuacyj, w anonsowaniu tego, co „mówią”, i w pozostawaniu quand même w równowadze.
Ukłuwszy miłość własną Malewicza, dmuchnąwszy złośliwym oddechem na jego nadętą wesołość, zmieszał się i byłby serdecznie rad, gdyby Malewicz całéj téj sprawy nie wziął na seryo. Lecz na to się nie zanosiło.
Malewicz nagle stanął na środku pokoju tuż pod świetlanym kręgiem, który lampa na podłogę rzucała, i urywanym głosem zapytał:
Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/52
Ta strona została skorygowana.