Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/57

Ta strona została skorygowana.

dużo chodzić... ale pan przecież nie potrzebuje się męczyć?... prawda?...
— Prawda! ale ja przypatrywałem się Teci, jak Tecia ładnie wygląda.
Dziewczyna zarumieniła się gwałtownie.
— Och!... mój Boże!... Pan znów zaczyna żartować... Taka stara sukienka... już ma dwa lata. Trzy razy w tym roku prana... Lila kolor to zaraz pełznie na słońcu...
— To téż o wiele ładniejszy, skoro trochę spełznie...
— Tak! tak! ja wiem, że to teraz modne, tylko nie wszystko ładne, co modne.
Tadeusz nie probuje nawet jéj wytłómaczyć, dlaczego to słońce, ta zieleń i ona sama, liliowa jak dzwonek, miały w sobie urok i harmonię.
W bok skręca rodzaj wąwozu ciemnego i zacisznego, po którym migają plamy słoneczne.
Tadeusz obejmuje delikatnie Tecię i kieruje ją w stronę ścieżki.
— Chodźmy tędy... chłodniéj... — mówi łagodnie.
Tecia bez wahania idzie z nim. W téj chwili dusza jéj pływa cała w radości i szczęściu bez granic.
Weszli do wąwozu, Tadeusz posuwa Tecię naprzód.
— Niech Tecia idzie... ja idę za Tecią...
Lecz dziewczyna rzuca mu pytanie:
— A dokąd téż ta ścieżka prowadzi?