mu wielką przyjemność. Widzi, iż Tecia, pomimo zewnętrznego podobieństwa z Muszką, zachowuje odrębne moralne cechy, i płochliwość tę dziewczęcą, któréj nie miała i nie mogła mieć panna Dobrojowska.
Rad więc przedłuża tę scenę.
— Ha!... skoro mnie Tecia nie kocha...
Powtórny potok łez i wśród szlochania wyjęczane słowa:
— Ależ... jak babcię kocham... Pan wie... że ja... bardzo nawet...
Nagle rozlega się straszny szelest łamanych gałęzi. Tecia przerażona się cofa.
— Cóż znowu? — gromi ją Tadeusz — niech Tecia idzie daléj... To pewnie pies, albo jaki chłopak.
Tecia ociera oczy.
Idą daléj. Szelest ustał. Nagle słychać głos kobiecy, wołający:
— Mik!...
I znów łomot gałęzi, a potém zupełna cisza.
— A widzi Tecia, że to był pies — tłómaczy Tadeusz — niech Tecia oczy obetrze i przestanie płakać, bo widocznie, iż nie jesteśmy sami na téj ścieżce.
Idą więc daléj, i nagle ścieżka zakręca się, rozszerza i wreszcie jasną bramą wychodzi na drogę trochę staranniéj utrzymaną i wysypaną drobnemi kamieniami.
Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/61
Ta strona została skorygowana.