Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/62

Ta strona została przepisana.

Tadeusz zajmuje miejsce przy boku Teci i idzie, gryząc świeżo zerwaną trawę.
Na drodze widzi stojącą kobietę, któréj jasno-popielata spódnica niknie prawie na szarawem tle kamieni.
Lecz dokoła téj postaci kobiecéj skacze, miga, skręca się czarna sylwetka olbrzymiego psa. Kobieta wyciąga ramiona, wysoko po nad głowę, powolnym, leniwym ruchem.
Pies szczeka i skacze, pragnąc dosięnąć jéj dłoni.
— Jakaś pani!.. — szepce Tecia.
— Więc cóż? — odrzuca Tadeusz. — To widocznie z téj willi, którą widać pomiędzy drzewami. Co za szkaradne domostwo!...
— Nie!... bardzo ładne!... — szepce Tecia — takie wieżyczki!...
Tadeusz przypomina sobie willę nad brzegiem morza w Concarneau, tę willę, na którą patrzył, snując dziwaczne projekty. Ze złością więc powtarza:
— Szkaradne wieżyczki!...
Zbliżyli się już o tyle, że mogą rozróżnić dokładnie kolor włosów i szczegóły stroju owéj damy. Twarzy jéj jeszcze nie widać, bo głowę trzyma schyloną, poprawiając coś około obroży psa, który stoi teraz spokojnie, olbrzymi, majestatyczny, zwracając w stronę Tadeusza i Teci swój piękny łeb podpalany, ożywiony olbrzymiemi, żółtawemi źrenicami, łeb rasowców, Saint-Hubertów.