Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/64

Ta strona została skorygowana.

ledwie dostrzegalnie odpowiada mu na ten ukłon, zimna, sztywna, obojętna, ta sama, jaką ją nieraz widział schodzącą ze stopni kościoła lub siedzącą w loży teatralnéj.
I każde poszło swoją drogą.
Ona prowadzi na spacer psa, odziana nawpół po męsku w ten słoneczny, letni ranek; on idzie obok Teci, która pyta go z kobiecą ciekawością:
— Kto to taki?...
Głos ten przyprowadza Tadeusza do przytomności.
Spogląda na Tecię. Wydaje mu się bardzo ładną, młodziuchną, z troszką rozrzuconych włosów, wymykających się z pod ronda kapelusza.
— To jedna z dam... — odpowiada — Tecia ją musiała widywać na majowem nabożeństwie u jezuitów.
— Nie!.. — odpowiada Tecia — te panie zajmowały zawsze pierwsze ławki po prawéj stronie, potem za niemi stawali ich lokaje, a ja siadywałam w kącie po lewéj, przy wejściu do chóru.
Tadeusz głową kręci.
— Strasznie zbrzydła ta pani!... — mówi, wydymając usta.
— A!... tak?.. a co jéj się stało takiego?
— Za mąż bogato poszła!... — odpowiada z ironią Tadeusz.

· · · · · · · · · · · · · · · ·