Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/66

Ta strona została przepisana.

Skinął Tadeuszowi głową i usiadł na sofie. Równocześnie prawie przez pokój przesunął się Kafthan, niosąc w ręku złożone w naleśnik papiery. Pozbitowski skinął ręką.
— Słuchaj, Kafthan, gdzie tak pędzisz? widziałeś Maleniego?
Olbrzym przystanął i zaczął gryźć wąsy.
— Nie... nie widziałem! — odburknął basowym głosem.
— No, to śpiesz się, bo Maleniowie jutro rano wyjeżdżają z powrotem do Wiednia. Jeżeli naprawdę chcesz być przeniesionym, il faut vous remuer, mon cher. Chociaż dlaczego ty chcesz być przeniesionym?
Blady uśmiech przesunął się po ustach Kafthana.
— To już moja rzecz! — wymówił, ku drzwiom zmierzając.
Lecz ktoś go za połę kurtki schwycił.
— Cóż to? masz przed nami sekrety? Kafthan?... Bój się Boga!... co się z tobą dzieje?...
Kafthan odwrócił się i uśmiech znikł z jego twarzy.
— Niech mnie hrabia puści... — wyrzekł cichym głosem.
Malewicz zanosił się ze śmiechu.
— Nie puszczę, aż na łonie mem złożysz tajemnicę twą...