Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/67

Ta strona została przepisana.

We drzwiach ukazała się głowa woźnego.
— Jego Ekscelencya prosi pana Kafthana...
Kafthan rozpaczliwie się szarpnął. Malewicz puścił połę jego kurtki.
— Masz, Kafthanie, twój kaftan: idź do Ekscelencyi, to ci z niego kurtkę skroi...
Kafthan zniknął za drzwiami.
Pozbitowski ujął głowę w dłonie.
— Nie śmiéj się tak! — wyrzekł płaczliwie — mam straszną migrenę, twój śmiech mnie drażni!
Pardon! — rzucił z kurtuazyą Malewicz — nie wiedziałem... ale ten Kafthan ze swemi tajemniczemi minami okropnie mnie bawi. Prawda, że ten idyota coś knuje? Podobno chce się przenieść do Wiednia. Dlaczego?
— Mówiłem mu właśnie — jęczał Pozbitowski — aby się zobaczył z Malenim.
— A!... dobrze, że sobie przypomniałem... o któréj godzinie ten obiad?
— O szóstéj.
— Kto będzie z kobiet?
— Maleniowa i Orzecka.
— Dlaczego nie więcéj?
— Jakże chcesz? gdzie? w téj małéj salce na dole, w któréj kasyno pozwala nam przyjmować damy? I tak siądzie nas do stołu szesnaście osób. Będziemy ściśnięci tak, że łokciami nie będzie można ruszyć...
— A czy przystrojono trochę ściany kwiatami?