Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/69

Ta strona została przepisana.

— Prawdopodobnie.
Zamilkli obaj. Tadeusz z pewną rozkoszą wsłuchiwał się w ich słowa. Zwłaszcza ostatnie zdanie Malewicza, owo „prawdopodobnie”, sprawiło mu wiele złéj radości.
Malewicz wyjął z kieszeni pilnik do paznogci, przy którym wisiały miniaturowe nożyczki, i, wcisnąwszy je na palce, zaczął wystrzygać z papieru całe serye chłopczyków i dziewczynek trzymających się za ręce.
— Więc mówisz, że tak wyprzystojniała? — zapytał, wykrzywiając usta, zapracowany, pragnąc jaknajdelikatniéj wyrzeźbić drobniuchne figurki.
— Kto? — zapytał Pozbitowski, śledząc ciekawie robotę Malewicza.
— No... Maleniowa...
— Według mnie...
Tadeusz z nagłą odwagą do rozmowy się wmieszał.
— Spotkałem dziś Maleniową — rzucił niedbale, kreśląc esy na arkuszu papieru — i muszę wyznać, że zrobiła na mnie fatalne wrażenie. Zbrzydła, postarzała się, nabrała jakichś nieestetycznych ruchów, a przytém ubrana...
— Po angielsku — odparł Pozbitowski — to bardzo szykownie i w dobrym tonie.
— Być może — ciągnął daléj Tadeusz, a serce łopotało mu w piersiach jak ptak spłoszony — ale