— Skoro taki wypadek mnie w życiu spotkał — mówił daléj Radolt — to aż nabieram chęci do pracy... Ręczę ci, że będę całą noc pisał. Dali mi właśnie do oceny „Historyę historyi cywilizacyi”. Tysiąc stronic... mam to wszystko przeczytać i o-ce-nić! Rozumiesz? o-ce-nić i to przez jedną noc!... Machnę cokolwiek, zajrzę tu i owdzie, wykręcę się sianem. A przez resztę nocy napiszę nowellę... piękną nowellę... nie mistyczną, choć to teraz moda przyszła, ale jędrną, zdrową, chłopską... coś ztamtąd... od bojków...
Zsunął kapelusz z głowy, zacisnął pięści i szedł wielkiemi krokami, roztrącając przechodniów.
— I zobaczysz... — ciągnął urywanym głosem — ja wybrnę... wybrnę, jak Boga kocham, wyjdę na ludzi... to jest na takich ludzi, co to mają do swéj dyspozycyi czcionki i bibułę... nie wierzysz?...
Wielohradzki pokręcił głową.
— Dlaczego nie?... — wyrzekł układnie — skoro tylko wyrobisz sobie stosunki...
Radolt machnął ręką.
— Stosunki! — wrzasnął — co mi po nich? pluję na stosunki!... Ja, jeżeli się wyrobię, to tém o!... tém... patrzaj, ty filarze cesarsko-królewski!
Wyciągał w ciemniejącą przestrzeń swe wychudłe ręce, które wysuwały się z krótkich rękawów tużurka chude i żółte.
Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/76
Ta strona została skorygowana.