Wielohradzki nic nie odpowiedział, tylko myślą uprzytomniał sobie ranną z Tecią przechadzkę. W wąwozie, pełnym paproci, Tecia zwróciła się ku niemu zarumieniona, z oczyma, błyszczącemi wielką radością.
— Taka jestem szczęśliwa! — wyrzekła półgłosem — och! taka bardzo szczęśliwa... Gdybym tylko mogła powiedziéć wszystko babce i mamie pana, i oddać ten garnitur panu Janczewskiemu... już nicby mi chyba do szczęścia nie brakowało! Prawda?
Teraz dopiero przypomniał sobie jéj słowa, jéj uśmiech, dźwięk jéj głosu.
Ta — była szczęśliwa.
Nie pragnęła nic, materyalnie czuła się najzupełniéj zadowoloną i nie trawiła się myślą o krzywdzie socyalnéj, jaka była jéj udziałem.
Spojrzał ukosem na Radolta i nigdy może jego dawny kolega nie wydał mu się tak bardzo istotą „wykolejoną”, jak w téj chwili.
Szedł ciężko, jak chłop za pługiem, nędzny i strawiony gorączkową walką o byt w zaduchu i nikczemności miejskiéj.
Ręce silnie zarysowane zwiesił bezczynnie, zaginając palce haczykowato, jakby zdjęty ciągłą chęcią wydzierania innym ich zdobyczy.
Był widmem samowolnéj nędzy, widmem groźném i fatalném, rzuconém podmuchem losu na bruk gnijącego w intelektualnym zastoju miasta. W zapa-
Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/79
Ta strona została skorygowana.