dłéj piersi miał cały grób chłopskiéj upartéj rozpaczy, pomieszanéj z burżuazyjną chęcią „dojścia”.
Duma pługowca kazała mu pogardzać protekcyą, stosunkami, lecz w głębi jego duszy drżały całe morza pragnień rozporządzania czcionkami i płachtami dzienników, które w jego trupio-zapadłych oczach rządziły światem, opinią i losami ludzkości.
I szli tak długo obaj, milcząc już i tylko wpatrzeni przed siebie, obaj niezadowoleni i niechętni, wydzierając się duszami ze swych „ja”, które z mocą skorpionów do nich przypadły, i z któremi ciągle śmiertelne walki toczyli.
Tylko Radolt głośno wołał i, jako „źle wychowany”, otaczał się atmosferą jęku i złości; gdy tymczasem Wielohradzki ironią zatruwał się powoli, sącząc ten jad w swą ptasią duszę kobieco rozwiniętego mężczyzny.
Rozstawszy się wreszcie z Radoltem, Tadeusz powlókł się w stronę domu. Przechodził pod oknami kasyna. Mimowoli zatrzymał się i szukał okiem salki, w któréj odbywał się obiad wydany na cześć Muszki. Nie był pewien, czy były to okna, zasłonięte szczelnie roletami z szarego płótna i silnie oświetlone. Obszedł dokoła cały ginach i znów powrócił do tych dwóch okien, które ciągnęły go, jak magnes. Zatrzymał się na chodniku i zaczął zapalać powoli papierosa.
Nagle z bramy wyszedł Jurek Bodocki. Wielo-
Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/80
Ta strona została skorygowana.