Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/83

Ta strona została skorygowana.

Wielohradzka rzuciła na stół nożyczki z niezwykłą u niéj złością.
— Być może... tymczasem jednak jest to osobistość kompromitująca, i proszę cię, ażebyś mi go nigdy do domu nie przyprowadzał... Rozumiesz?...
— Rozumiem. Dobranoc mamci!...
Nie było odpowiedzi.
Po raz pierwszy Wielohradzka nie życzyła synowi „dobréj nocy”.
Rozterka i troska o Tecię rosła w niéj z dniem każdym. Owe słowa Tadeusza, wyrzeczone niedawno a tyczące się możliwego jego związku z Tecią, były dla niéj uderzeniem piorunu. Przypuszczała płockość, miłostkę, i uczciwość jéj kobieca czuła się niezmiernie dotkniętą postępowaniem Tadeusza. Lecz tych kilka słów otwarły przed nią przepaść nędznéj przyszłości, w któréj wegetować miał jéj syn i jéj wnuczęta. Łzy zaćmiewały jéj oczy. Była to bowiem dziwna natura w téj kobiecie: mieszanina duchowo-religijnych aspiracyj i szalone przywiązanie do materyalnych warunków życia.
Z kawałków jedwabiu lepiła podszewki sukien, które zużywała, klęcząc na kamiennych flizach kościoła. Z kawałków protekcyi, posagu jakiéj bogatéj jedynaczki chciała ulepić synowi wygodne gniazdo, uświęcone i pobłogosławione Sakramentem małżeństwa. Tymczasem projekty jéj rozbijały się w puch i niweczyła je nędzna postać ubogiéj szwaczki, małéj