Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/89

Ta strona została skorygowana.

Według obietnicy danéj Radoltowi Tadeusz znalazł się na placu Bernardyńskim o trzy kwadranse na piątą.
Zastał tam oczekującego na niego literata.
Radolt odziany był z widoczną starannością. Miał niebieską kretonową koszulę, szarą kamizelkę, pożyczony surdut, zbyt długie spodnie i ciemne skarpetki. Uczesany, umyty, zieleńszy niż zwykle, oczy miał dziwnie błyszczące.
— Ha? dziwisz się, że mnie widzisz tak wystrojonego? — zapytał z przymuszonym śmiechem. — Nie chcę, aby ten pan wyobrażał sobie, iż prócz nich wszyscy ludzie są brudni i obszarpani... Oni człowieka tylko cenią z powierzchowności... Na razie więc trzeba im zaimponować i zagrać na ich dudce... Inaczéj niepodobieństwem będzie osiągnąć moralną przewagę.
Tłómaczył się tak, skrępowany i zawstydzony tą biedną elegancyą, która uwidoczniała jego nędzę, wychudzenie i brak przyzwyczajenia noszenia całéj odzieży.
Z fantazyą jednak nasunął na ucho świeży cylinder i zawołał:
— Chodźmy!...
Poszli w stronę placu Maryackiego: Tadeusz — milczący, Radolt — ciągle rozgorączkowany i podniecający się widocznie dźwiękiem własnego głosu.
— Na każdą jego uwagę mam już gotową odpo-