wiedź!... Ho! ho!.. niech on nie myśli, że to balotowanie kasynowe albo kwestye wyścigowe... Po raz pierwszy w życiu ten pan może posłyszy głos, który mu wskaże jego obowiązki...
— Zkąd wiesz, o czem on z tobą chce mówić? — przerwał mu Tadeusz.
— Zkąd? — krzyknął Radolt — ależ to łatwe do odgadnięcia... Czuje we mnie nieprzyjaciela... lęka się mnie... chce mnie wyrozumieć, dyskutować zemną... usprawiedliwić się... Znam ja tę litanię na pamięć... Tryumf! tryumf dla mnie najwyższy to wezwanie!... Im więcéj się nad tém zastanawiam, tém więcéj tryumfuję!... Ha! ha!... liczą się ze mną... boją się mnie... Nareszcie!...
Doszli do rogu ulicy Kopernika.
Wielohradzki zatrzymał się na środku chodnika.
— Idź-że sam daléj, ja tu na ciebie zaczekam.
Lecz Radolt pochwycił go za rękę:
— Wiesz co, chodź ze mną do Malewicza. Będziesz świadkiem mojego tryumfu i jego upokorzenia.
Wielohradzki szarpnął się prawie gniewnie:
— Oszalałeś? cóż ja tam będę robił?
— Będziesz świadkiem starcia się dwóch kast... tragicznéj potyczki boséj armii z tymi, co noszą czerwone buty... chodź! chodź!...
Wielohradzki brzwi ściągnął, twarz mu pociemniała z irytacyi.
Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.