Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/92

Ta strona została przepisana.

przecież szkodzić mu i upokarzać go bez afiszowania się w towarzystwie Radolta.
Żydówki rozmawiały głośno, przeciągając dziwacznie samogłoski.
Wielohradzki, zdenerwowany, zatknął sobie palcem ucho. Lecz to niewiele pomagało. Skrzeczący glos przedzierał się z dziwaczną dokładnością i dręczył go fatalnie.
„Jeżeli Malewicz dopomoże Radoltowi i dźwignie go z biedy... — zaczął myśleć znowu — stanie się to niejako za moją przyczyną... Prawda, zrobiłem plotkę, powtórzyłem słowa Radolta, ale plotka ta ma jaknajlepsze następstwa... Kto wie? może Radolt nie ma słuszności, twierdząc, że w tych ludziach niema odrobiny serca... Kto wie?...”
Zaczął powoli odgarniać laską liście, które już spadały z drzew, i zgromadzać je w maluchną mogiłę.
„To pewne... — zakonkludował — że u „nich” mężczyźni muszą być lepsi niż kobiety.”
Nagle ktoś dotknął jego ramienia,
Tadeusz odwrócił się i ujrzał Radolta.
— To ja.. — wyrzekł literat — to ja!..
Wielohradzki wstał z ławki i z przerażeniem najwyższem spojrzał na swego kolegę.
Radolt był trupio blady, z czoła spływały mu krople potu, rozwiązany krawat wisiał mu wzdłuż Kamizelki.
— Co ci jest? co się stało?...