Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/93

Ta strona została skorygowana.

Radolt uczepił się jego ręki.
— Powiem ci późniéj... chodźmy!..
— Gdzie? czy chcesz, ażebyśmy wstąpili do kawiarni?
Lecz Radolt głową potrząsł.
— Nie!... nie!...
— Odprowadzę cię do domu.
— Nie!... nie!.. nie chcę.. ja się tam zabiję!...
Drżały mu usta, ręce, nogi. Tadeusz, przerażony, usiłował posadzić go na ławce.
— Radolt!... oprzytomnij! Bój się Boga!.. Ludzie na ciebie patrzą!...
Lecz Radolt, jak małe dziecko, głowę tulił do ramienia Wielohradzkiego.
— Weź mnie ztąd!... — jęczał — weź mnie ztąd!... zaprowadź do siebie!... Och! gdybyś ty wiedział, co „oni” mi zrobili... gdybyś ty wiedział!...
Jedna z żydówek zbliżyła się ze współczuciem,
— Ten pan zasłabnął?... może co przynieść?
Kilku przechodniów zatrzymało się.
Wielohradzki, który unikał zawsze wszelkich scen ulicznych, podrażniony, zrozpaczony, uchwycił prawie brutalnie za rękę Radolta.
— Chodź do mnie!... — zawołał.
Radolt podniósł się z wysiłkiem i powlókł się za Tadeuszem, a tymczasem zebrany już tłum wymieniał uwagi:
— Co mu to? zemdlał?