Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/98

Ta strona została przepisana.

— Proszę pani... kwiat pomarańczowy!
— Dobrze, postaw na stole i podaj cukierniczkę.
I wszyscy troje, zgromadzeni dokoła siedzącego na krześle Radolta, tworzyli prąd sympatyi i współczucia. Wielohradzka i Tecia krzątały się ze łzami w oczach, przerażone i smutne na widok téj rozpaczy nędzarza w wytartym tużurku, ocierającego oczy w końce rozwiązanego krawata. Tadeusz w hermetycznem zamknięciu mieszkania dozwolił sercu swemu na wydobycie się chwilowe ze skorupy egoizmu i co chwila pochylał się nad plecami szlochającego Radolta.
— No! no!... — uspokajał go — nie płacz... nie płacz... widzisz przecież, że jesteś między życzliwymi ci ludźmi!
Powoli łkanie umilkło, przeszedłszy w cichy jęk.
Radolt położył głowę na stole i tylko pod cienką tkaniną tużurka widać było różaniec jego kości pacierzowéj, wstrząsany spazmem bolu. Cienie występowały z kątów pokoju i wydłużały się na powierzchni posadzki. Firanki okien przybrały dziwnie błękitną barwę.
Tadeusz usunął się do swego pokoju i, pociągnąwszy za sobą matkę, opowiedział jéj pokrótce cały przebieg sprawy z Malewiczem. Naturalnie, zataił swoje gadulstwo. Wielohradzka pokręciła głową.
— Cóż oni mu takiego mogli zrobić? Przecież nie